Poniżej krótka historyjka.Otóż podczas niedzielnej, rodzinnej podróży jak to się mówi do "wujka i ciotki na obiad" dostrzegliśmy, że nie działają nam spryskiwacze. Cóż, ostatnio był mróz, jak wszyscy wiemy dość mocny. Diagnoza oczywista, zamarzły.
Po krótkim namyśle uświadomiliśmy sobie dodatkowo, że owszem, dolaliśmy zimowego płynu, ale nie opróżniając przed tym zbiorniczka z czegoś, co zastaliśmy po zakupie.
Na miejscu wjechałem więc oblodzonym autkiem do wujkowego garażu... "postoi w cieple, puszczą"
Fakt, po dwóch godzinkach śmigały idealnie. Opróżniłem więc cały zbiorniczek dolewając na koniec płynu zakupionego przez Kamilę, takiego z kategorii wyższa półka, choć tylko "-20 stopni".
Garaż wujka... hmm, wody niemal po kostki
Upociłem się niemiłosiernie na sprzątaniu tego, co spadło z naszego kochanego autka.
Mimo wszystko zadowolenie z mojej twarzy nie schodziło, bo przecież najważniejszy cel tej pracy.
... jednak w drodze powrotnej moja radość przeobraziła się w dość mocne podirytowanie, ponieważ okazało się, że spryskiwacze znów nie działają!!!
Zamarzło przy -8 stopniach na zewnątrz. Może nie jest to takie nieszczęście, jak dzisiejsza przygoda Dominika, bo niczego własnym zadkiem nie urwałem, ale mimo wszytko z lekka krew mnie zalała
Pozdrawiam.
Co do spryskiwaczy to pamiętam jak ostrzegałem żonę by zużyła letni płyn, nie poradziła sobie w dwa tygodnie i finał był taki że nawet garaż nie chciał pomóc. Musiałem porządnie palić w kozie przez cały dzień by dopiero puściło.
